wtorek, 24 czerwca 2014

BEST NIGHT IN MY LIFE - 22.06.2014 RYBNIK

Hej wszystkim,
 na wstępie bardzo bym Was chciała przeprosić za tak długą nieobecność, żyłam jeszcze dłuuugo wycieczką do Londynu, później był czas na ostatnie testy, poprawy, niedawno przygotowania do koncertu i w zasadzie dopiero teraz znalazłam trochę czasu, ale nie na długo bo 3 lipca wyjeżdżam do Międzyzdrojów :)
W tym poście chciałabym troszkę Wam opowiedzieć o koncercie 30 Seconds to Mars w Rybniku. 
Marsów słucham już od ponad trzech lat, Echelonem czuję się mniej więcej od 2,5 lat (Echelon to "fandom" Marsów, napisałam w cudzysłowie, bo jest to jak jedna wielka rodzina, a nie fani). Wcześniej byłam na ich dwóch koncertach w Łodzi (7.11.11, 8.11.11) na trybunach. W ostatnim czasie trochę się oddaliłam od tego zespołu, rzadko ich słuchałam i nie czułam aż takiej więzi z nimi jak wcześniej, ale to co przeżyłam w Rybniku sprawiło, że kocham ich ze zdwojoną siłą. 
Na miejscu byłam z przyjaciółką dopiero ok. godziny 16, od razu poleciałyśmy do wejścia na Golden Circle. Okazało się, że nasze wejście jest połączone także z płytą, co było kompletnym niewypałem! Było mnóstwo ludzi, ok. 17 nie miałam już kompletnie miejsca, żeby ruszyć jakąkolwiek częścią mojego ciała, nie żartuję. Podczas czekania poznałam wspaniałą Kingę, z którą spędziłyśmy dalszą część tego wieczoru.
W trakcie przyszła do nas cała roztrzęsiona, zaryczana dziewczyna, która opowiadała nam, że stała pod samą bramą od rana, ale już nie mogła wytrzymać, że nie miała tam czym oddychać, chciałyśmy dać jej wodę, ale ktoś obok nas wyprzedził. 
Ochroniarze drwili nas i śmiali się prosto w oczy gdy zaczęliśmy krzyczeć, żeby nas wpuścili. Bramę otworzono z półgodzinnym spóźnieniem, ludzie zaczęli się tak pchać, że aż rozwalili płot! Szybko sprawdzono bilety i zaczął się bieg życia po najlepsze miejsca. Gdy całe zadyszane dotarłyśmy, byłyśmy mega szczęśliwe, bo miałyśmy świetne miejsca niedaleko sceny. Nadszedł czas na support czyli Dawida Podsiadło, ja znam osobiście tylko "Trójkąty i kwadraty" i to w dodatku niecałe, więc po prostu stałam w miejscu prawie modląc się, żeby tylko nie zemdleć, bo brakowało mi powietrza, byłam głodna i spragniona (na teren stadionu nie wolno było wnosić nic do picia ani jedzenia, jedynie na miejscu można było kupić), zmęczona od ciągłego stania, za to moja przyjaciółka nawet nieźle się na nim bawiła. Kiedy Dawid skończył grać, ucieszyłam się bardzo, bo pomyślałam, że zostało tylko kilkanaście minut i wreszcie się wszystko zacznie, ale nic bardziej mylnego. Marsi wyszli z czterdziestominutowym opóźnieniem, jak się później dowiedziałam tylko dlatego, że organizatorzy chcieli, aby zagrali jak będzie ciemno. Czułam się tragicznie, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję i będą nici z koncertu, ale gdy usłyszałam pierwsze dźwięki Birth o wszystkim zapomniałam. Poczułam się jakbym naprawdę odleciała na Marsa, zostawiając na Ziemi wszystkie problemy i utrapienia. Nie da się opisać tego, co poczułam, gdy zobaczyłam Jareda pierwszy raz tak blisko mnie i to w dodatku w koronie. Od razu pomyślałam "King of the Echelon". Sam koncert słabo pamiętam albo po prostu mi się tak wydaje. To tak szybko zleciało, że mam wrażenie jakby środek tego wszystkiego wyleciał mi kompletnie z głowy. Wiem jedno - podczas wybierania ludzi na scenę, wszyscy zaczęli się pchać, drzeć i była jedna wielka dzicz, dosłownie. Jared stał wtedy tak blisko mnie i patrzył w moją stronę, w życiu tego nie zapomnę. Co prawda nie wybrał mnie, ale nawet jeśli by to zrobił to wątpię w to, że udałoby mi się tam przecisnąć i wskoczyć na scenę. Szansę na to mieli jedynie ludzie przy samych barierkach. 
Niektórzy mówią, że jak zwykle więcej gadali niż grali, ale dla mnie to właśnie było niesamowite! Dzięki temu, że Jared dużo z nami rozmawiał, poczułam, że to nie jest tylko koncert jakiegoś tam zespołu, to nie jest dla mnie tylko muzyka. Nadal mam w głowie jego słowa jak strasznie nam dziękował, a my jemu, jak śmiał się, że możemy na niego mówić kiełbasa, jak wymawiał swoje przezwisko "Dziadu", jak opowiadał o pierogach (DEATH BY PIERRRRROGII), a my zaczęliśmy krzyczeć "Welcome home". Cieszyłam się jak dziecko gdy znów mówił, że jest "Polish man". Zapamiętałam też bardzo dobrze moment, gdy zaczął nagrywać krótki filmik, opowiadając, że jest u nas, zaczęliśmy krzyczeć na komendę POLSKAA, a później on sam to wykrzyczał tak, że aż miałam ciary na całym ciele! To właśnie wszystko sprawiło, że to był inny i wyjątkowy gig od wszystkich innych!
 Po koncercie czułam niedosyt, ale jednocześnie byłam cała szczęśliwa. Marzyłam o jednym łyku zimnej wody, nic więcej mi nie było potrzebne do szczęścia. Po wyjściu ze stadionu musiałam zejść na Ziemię, chociaż nie było łatwo, nadal czuję się jakby przed chwilą skończył się koncert, myślę, że będę tym żyła całe wakacje i jeszcze trochę! 
Jeśli czyta to ktokolwiek z Echelonu, chciałam Wam ogromnie podziękować za wszystko, naprawdę jesteśmy jak wielka rodzina. Jesteście  cudowni, kocham Was, ale następnym razem nie pchajcie się tak mocno!  :D
Na początku pokażę Wam trochę zdjęć, które udało mi się zrobić, później ukradzione od kogoś, a na samym końcu zobaczycie filmiki nagrywane przez różnych ludzi. 































Czas na ukradzione zdjęcia :)




(tak wyglądała kolejka do wejścia, zdjęcie zgaduję, że nie robione od samej bramy)











 (na soundcheku)









25 minut z koncertu:


Na koniec chciałam napisać, że pewnie dużo momentów mi uciekło, nadal jestem w szoku, że byłam tak blisko, jak opowiadam komuś jak było to brakuje mi słów i tylko powtarzam 'wow, nie wierzę, było cudownie'. 
Wrzucę jeszcze recenzję innej dziewczyny - Very Leto na fb, bo jest cudowna i poryczałam się jak ją czytałam, mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko, że tu to wrzucam.



Jeszcze raz - kocham Was Echelonie, dziękuję, że byliście, że mogłam spędzić z Wami najpiękniejszą noc w moim życiu! PROVEHITO IN ALTUM <30

Piszcie, czy relacja Wam się podoba, czy lubicie Marsów i czy może byliście w Rybniku :)